Seria Half-Life - co jest, doktorku?

N

ninja666

Gość
Tej serii raczej nie trzeba szczególnie przedstawiać, gdyż jest swoistą legendą w świecie gier, lecz ja się o to pokuszę, bo istnieją ludzie, którzy z FPSów znają jedynie "kol of djuti". Half-Life to seria 4 gier opowiadających o losach Gordona Freemana - doktora fizyki teoretycznej (przynajmniej jakaś odmiana od zwyczajowego kosmicznego komandosa), który w wyniku nieudanego eksperymentu w ściśle tajnym ośrodku naukowym Black Mesa, zmuszony jest powstrzymać falę stworów, które rozpanoszyły się po placówce wchodząc przez otwarte portale międzywymiarowe. Gra jest jedyną w swoim rodzaju, gdyż pomimo prostoty rozgrywki (staroszkolne idziesz&napierniczasz) posiada niezwykle mocno zarysowaną i bardzo dobrze poprowadzoną fabułę, której smaczku dodają jeszcze bardziej charakterystyczne postaci drugoplanowe, jak Barney Calhoun - ochroniarz, który także próbuje na własną rękę powstrzymać inwazję, czy tajemniczy biznesmen w granatowym garniturze (ochrzczony przez fanów G-Man), który kontaktuje się z Gordonem telepatycznie, lecz nigdy nie można go spotkać osobiście. Do jej wyjątkowości dochodzi także arsnenał naszego naukowca, który raczej nie przypomina tego, co znajdowaliśmy w strzelankach dotychczas. Wprawdzie niektóre pukawki były typowe (pistolet, shotgun, karabin maszynowy), jednak w nasze ręce trafiały także bronie mniej zwyczajne, jak "granaty" sprowadzające rój szarańczy na przeciwnika, coś w rodzaju narośli pozwalającej "przyklejać" się do ścian i tym samym wchodzić z łatwością na wyższe poziomy, czy słynny Gravity Gun pozwalający przemieszczać dowolnie obiekty na mapie. Pozostałe odsłony gry przybierają nieco inny charakter, gdyż nasz doktorek zamiast być w placówce z niewiadomych nikomu powodów dostaje kolejne "zadanie" od G-Mana i budzi się w zupełnie innym miejscu - City 17, by powstrzymać rasę obcych zwaną Kombinatem przed przejęciem kontroli nad ludzkością. Podobnie jak w pierwszej części, mamy do czynienia z bardzo dobrze zrobioną fabułą i niezwykłymi postaciami, które zapamiętujemy na bardzo długo.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Szczerze powiedziawszy w single player się nie zagłębiałem, tyle co liznąłem trochę początkowej fazy chodzenia po korytarzach. Chodzi mi o pierwszą część half- life'a, w którego przez parę ładnych lat maniaczyłem w trybie multiplayer z kolegami w szkole. Gierka wciągnęła mnie i moich kompanów do tego stopnia, że praktycznie każdą dłuższą przerwę w podstawówce spędzaliśmy na grze w ów majstersztyk - ba, dochodziło nawet do tego, że potrafiliśmy umawiać się z dyrektorką na udostępnienie sali komputerowej podczas ferii czy wakacji. W tamtych czasach nie każdy miał dostęp do internetu, więc szkoła zaczęła nam służyć jako kafejka internetowa. Do dzisiaj wspominam te piękne chwile puszczania robaków z balkoniku na mapie z hangarem (nie pamiętam nazwy mapki), czy też campienie z kuszą na wieżyczkach. Po prostu arcydzieło tamtych lat.
 
Oj, myszu, to masz do nadrobienia jeszcze singla. Bo jest równie epicki co multiplayer. Do tego poziom trudności też przytłacza (od apteczki do apteczki chodzi się z 5-10hp, poważnie), więc wyzwanie jest spore.
 
To zagraj mysza w Black Mese ;) tez mnie single ominelo, zamierzam to własnie w ten sposób nadrobić
 
@d3v
A wiesz, że Black Mesa to raptem połowa oryginału? Nie wiadomo też, czy twórcy planują zrobić drugą połowę.
 
Mam nadzieje że VALVE nie porzuciło planów tak zajebistej gry jaką jest Half Life!
Bo troche ciężko jest zrozumieć taki koniec gry że ( UWAGA SPOILER ) ojciec Alex, Eli czy jak mu tam umar a my odlatujemy normlanie helikopterem ;o
 
Hmm, są poprawki czy tam ulepszenia systemu Source więc nadzieja na Half Life 3 nie umiera.
Może są to przygotowania do nadejścia legendy?
 
Ciekawe czy szósta pieczęć piekieł zostanie złamana i w końcu vavle wyda część trzecią jakiejś gry :)
 
Back
Do góry